wtorek, 25 stycznia 2022

PRAPOCZĄTKI ROK 2011

Prapoczątki tego co zostało później nazwane Projektem TURTREK miały miejsce w roku 2011. Była wiosna, czerwiec, blisko do wakacji, gdy wyruszyliśmy na pierwszy zorganizowany spływ kajakowy z grupą bliskich znajomych, którym pomysł spędzenia weekendu w kajaku, pod namiotem i przy ognisku bardzo się spodobał. Był to super udany wypad, no i później już poszło... a po kolei było to tak:

1. BIAŁA NIDA, NIDA 10-12.06.2011 r. (Mniszek – Rębów 40 km)



















UCZESTNICY:
Grześ + Ania
Edek
Magda + Ania
Jarek + Ewa
Prosiaki
Magda i Kasia

Kontynuując dobrą passę i widząc zainteresowanie taką formą spędzania wolnego czasu postanowiliśmy zorganizować kolejny weekendowy spływik kajakowy. Tym razem wybór padł na trochę odleglejszą rzekę. 

2. PILICA wrzesień 2011 (Tomaszów Mazowiecki – Nowe Miasto nad Pilicą 50 km)

UCZESTNICY:
Grześ + Ania
Kasia + Natalia
Tadek + Dorota
Franciszka + Maciek
Jarek + Ewa
Edek + Karol
Magda
+ Kuba •
Magda + Ania 

I po tej imprezie już wiedzieliśmy co będziemy robić w przyszłości, załapaliśmy bakcyla 😎

niedziela, 23 stycznia 2022

ROK 2012

Na przełomie roku 2011 i 2012 powstało Stowarzyszenie SPRĘŻYNA. Jednym z głównych celów Stowarzyszenia było: "Rozwijanie aktywności sportowej, turystycznej i rekreacyjnej, w tym promowanie zdrowego stylu życia" Realizując ten cel powstał projekt skierowany do tych wszystkich, którzy nie lubią zbyt długo siedzieć w domu tylko aktywnie spędzać czas. Nazwaliśmy ten program – TURTREK.

TURTREK – co to takiego? Nazwa powstała na jednym z pierwszych spotkań organizacyjnych SPRĘŻYNY, była zima, tego roku wyjątkowo śnieżna i mroźna. Kasia zaproponowała aby połączyć słowa turystyka i rekreacja w jedną całość i tak powstał wyraz, który stał się symbolem imprez TURystyczno – Towarzysko – REKreacyjnych. Ale TURTREK to coś więcej. TURTREK to nie tylko pomysł na aktywne spędzanie wolnego czasu, TURTREK to hobby, to pasja, to zew wolności, to miłość przyrody i czystego powietrza. TURTREK to smak górskiej przygody, to szmer płynącej rzeki, to szum wiatru w uszach. TURTREK to czynny wypoczynek w gronie przyjaciół i znajomych, to zmaganie się z własnym lenistwem, słabością, bólem mięśni, to pot, palące słońce, deszcz, śnieg, wiatr i woda. TURTREK to odkrywanie tajemniczych ścieżek w okolicy własnego domu, ale również tych które prowadzą gdzieś hen za horyzont, poznawanie miejsc nieznanych i rzadko odwiedzanych, odkrywanie piękna zachodów i wschodów słońca, milionów gwiazd na niebie, głosów otaczającego świata, jego zapachów i barw. TURTREK to smak ogniskowych potraw, dźwięki gitary, blask żaru dogasającego ogniska w ciemną noc, to sny pod gwiazdami i poranna kawa na łące mokrej od rosy. TURTREK to przeżycia, których nie będziesz mógł zapomnieć do końca swych dni, a może jeszcze dłużej ?
Na początku roku pojawił się już pierwszy Kalendarz Imprez TURTREK 2012, a w nim plany wycieczek górskich, rowerowych i kajakowych.

1. HAJSTRA – Rowerowa wyprawa do Krainy Łemków 18-20.05.2012 r.

W słoneczny majowy weekend pokrętne szlaki TURTREKA zaprowadziły nas w zieloną krainę Beskidu Niskiego, tam gdzie rozciągają się terytoria Magurskiego Parku Narodowego, na ziemię zamieszkiwaną niegdyś przez lud Łemków.
Dzisiaj pozostały tutaj wspaniałe w swym kształcie i wyposażeniu cerkwie, zarośnięte cmentarze, opuszczone łemkowskie chałupy, kapliczki, cmentarze wojenne i wszechobecne ślady kultury łemkowskiej. To miejsce gdzie piękne widoki, cisza i spokój, współgrają z widocznymi śladami burzliwej historii tych ziem i ich mieszkańców. Tutaj można liczyć na prawdziwą wędrówkę po najmniej uczęszczanych i odwiedzanych górach, szlakach bez tłumów turystów i drogach gdzie samochody są rzadkością. Tym razem jednak to nie piesze wędrówki po górach były naszym celem, tym razem wyposażone w dwa koła, stalowe rumaki miały nam pomagać w zwiedzaniu tego zakątka polskiej przyrody. Ale może po kolei....
Wszystko zaczęło się w piątkowe popołudnie. Droga do celu była łatwa, przyjemna i niezbyt długa. Po trzech godzinach skręciwszy z głównej drogi zanurzyliśmy się w bezmiar świeżej zieleni, mijaliśmy miejsca o coraz mniejszej ilości ludzkich śladów, gdzie droga stawała się z kilometra na kilometr coraz gorsza, z coraz większą ilością nierówności, aż w końcu dotarliśmy tam gdzie kończy się asfalt, a zaczynają zwierzęce ścieżki. Schronisko, które było naszym celem nosi nazwę HAJSTRA co w języku Łemków znaczy czarny bocian. Okazało się ono bardzo przyjemnym i dobrze zagospodarowanym miejscem z sympatycznymi gospodarzami. Mnóstwo miejsca w środku i na zewnątrz, bardzo ładne pokoje, do dyspozycji kuchnia, świetlica, miejsce na ognisko, grillownia, strumień, biegające po łące konie, wokół las, ogrody kwiatowe, psy, koty, zachód słońca, brak zasięgu telefonii komórkowej, spokojnie, cicho, sielsko! Powoli dojeżdżali pozostali uczestnicy. Gry planszowe, piwko, gorąca herbata, pyszny ser od Kluski i snucie planów na nadchodzące dwa dni wypełniły resztę wieczoru do późnej nocy. A gdy otworzyłem oko następnego dnia, zobaczyłem poranek tak piękny jakiego nie widziałem od dawna. Śniadanie i poranna kawa gdy wokoło jest tak ciepło, słonecznie i zielono smakowały jak nigdy!!! Wycieczka rowerowa po okolicznych drogach, dróżkach, ścieżkach, szlakiem starych cerkwi, łemkowskich cmentarzy była samą przyjemnością i przejechane 40 km nie wiadomo kiedy nawinęło się na nasze opony. Częste przystanki, odpoczynki i leżenie w trawie, chłodzenie się w czystych górskich strumieniach i nad zalewem na Wisłoce w Krempnej spowodowały, że mało kto zauważył przejechane jednorazowo kilometry. A po drodze było jeszcze muzeum parkowe, cmentarz z czasów I wojny, cerkwie w Polanach i Krempnej i wiele innych atrakcji. Wieczorna kolacja z ogniska nad strumieniem również miała swój niepowtarzalny smak i urok. Wegetariański kociołek, pieczone kiełbaski, piwo, boczki, ziemniaki i dźwięki gitary dopełniły ten fantastyczny dzień. A niedziela była jeszcze cieplejsza i bardziej słoneczna. Niestety świadomość że już za parę godzin będziemy musieli opuścić to czarowne miejsce psuła trochę nastroje. Część z nas zaczęła się powoli rozjeżdżać do domu, część niestety poczuła w nogach poprzedni dzień i odpuściła, ale najwytrwalsi dosiedli stalowych rumaków i pomknęli na obolałych "siodełkach" pożegnać się z górskimi krajobrazami. Szybka 20 km pętelka pozwoliła poznać jeszcze kilka ciekawych miejsc, zaglądnąć na wiejski Kermesz w Olchowcu, kolejne cerkiewki, zabytkowy kamienny most. Powrót nie był już taki radosny jak piątkowa droga w nieznane, ale udało się szczęśliwie, aczkolwiek z przygodami powrócić do domu.



Świat HAJSTRY na zawsze pozostanie w naszych myślach i wspomnieniach uczestników tej przygody:
 
"Decyzja wyjazdu do HAJSTRY była spontaniczna. W piątek wieczorem, rozpoczęliśmy przygodę na 2 samochody. Razem z Madzią i Grzesiem, podążaliśmy za naszymi świetnymi nawigatorami: Jackiem i Agnieszką. Za pięcioma mostkami i rzeką, dojechaliśmy do 'domku na końcu świata'. Przywitało nas światło w oknach domu i ogromne niebo usłane gwiazdami. "Czarny bocian" czyli HAJSTRA, przeszła moje oczekiwania. Wchodząc pachniało świeżym drzewem. Na miejscu czekali na nas już Ewa, Jarek oraz Basia z Józkiem którzy właśnie byli w trakcie emocjonujących "zakupów" w erze PRLu. Madzia zapytała mnie, w drodze powrotnej co zapamiętam z tego weekendu...
Zapamiętam: śniadanie w sobotni poranek, cmentarz pokoju i pojednania na wzgórzu, zdjęcia miejsc z muzeum, które chcą zobaczyć na żywo moje oczy, Józka wędrującego po liść "lipy, olszy, dębu", szalony zjazd z góry, dziesiątki jastrzębi, rozmowy, 2 wodzirejów, którzy znają wszystkie piosenki z żeńskimi imionami, uczucie jakie pojawiło się na myśl, że paliwa tylko na 40 km i znaki typu uwaga na wilka, uwaga na niedźwiedzia i pół nagiego mężczyznę wskazującego nam drogę, - i płynącą rzekę:-) To niesamowite, jak droga "do" i "z" może się różnić. W "piątkowym" samochodzie czuć było ciężar całego tygodnia, a w "niedzielnym" ogromny relaks, który doprowadził mnie i Magdę do śmiechu, gdy stanęliśmy w korku w samym centrum Grybowa, podczas gdy Grześ wziął na siebie rolę mediatora w rozwiązywaniu sporu z kierowcami. To był cudowny weekend. Dziękuję wam wszystkim i naszemu wodzowi, który to zorganizował, i nie zwątpił:-)"

"My również dotarliśmy szczęśliwie do domu, pomijając ubywający płyn chłodniczy i konia na środku drogi:)) A z koniem było tak... szedł on sobie właśnie tym środkiem drogi, a za nim w oddali widać biegnących sześciu chłopa; wtedy mój mąż wyskakuje na drogę, mówi coś do tego konia, podchodzi do niego, łapie za uzdę, głaszcze a koń grzecznie stoi przy "tym obcym" i czeka aż tamci podbiegną i go przejmą:)) Podobno próbowali go łapać już pół godziny i dopiero "Jacek- zaklinacz koni" pomógł:))"

"Ja również uważam ten weekend za super udany! Dziękuję organizatorom za wybranie tego pięknego miejsca, Wam wszystkim za cudownego towarzystwo i Natalii za tą niespodziewajkę na ognisku:)))"

":))) My dotarliśmy szczęśliwie, choć nie bez przygód:) Zgubiliśmy się nieco i wjechaliśmy w naprawdę głuchą głusz, gdzie oprócz znaków "uwaga rysie" były też "uwaga wilki" i "uwaga niedźwiedzie"!!! Oj to był idealny weekend!!! Dziękuję wszystkim!!!!!"

"Hej!!!
dołączam do chóru pochlebców dziękujących Jarkowi za Hajstrę:) to prawda, że było pysznie, niezwykle zielono, wakacyjnie, bezzasięgowo - wypasiony wypoczynek.
Rowerowo myślę sprawdziliśmy swoje możliwości i chyba dobrze rokujemy jako sprężyny pedałowowydolne (Jagna zaskoczyła mnie bardzo wytrzymałością o Basi nie wspominając:) co do śpiewów ogniskowych ( brawa dla Józka ) to nie wiem czemu piosenka ale żołnierska króluje.
Dawno już nie miałam takiej niechęci do wyjeżdżania z jakiegoś miejsca. Poszliśmy jeszcze z Jarkiem na odchodnym podrapać za uszami koniki Hajstrowe, które z wdzięczności za dwa ostatnie jabłka wyprzytulały się i tym bardziej nie chciało się odjeżdżać."


UCZESTNICY:
Jarek+ Ewka
Agnieszka + Jacek + Julka 
Goha + Mikołaj + Jagna
Basia + Józek
Natalia + Magda + Grześ

2. Spływ kajakowy "PILICA Z KOCIOŁKIEM" (100 km: Maluszyn – Zalew Sulejowski) 06 - 10.06.2012 r.

Zamknij oczy i wyobraź sobie, jak piękny dzień przygasa i powoli układa się na wieczorny spoczynek, słońce zmierza ku linii horyzontu, po niebie suną błękitne obłoki, jest cicho, spokojna rzeka przepływa u Twoich stóp, łąka, las, piaszczysta plaża.
Obozowisko pełne kolorowych namiotów zaczyna żyć swoim rytmem, wesoły śmiech, rozmowy, wspomnienia z całego dnia przygód.
Jak przyjemnie jest dać odpocząć rękom zmęczonym całodziennym wiosłowaniem, położyć się w trawie, oglądać otaczający świat pełen życia przyrody, ptaków, zwierząt. Jaki przyjemny jest chłód wody w rzece gdy omywa spocone całodziennym wysiłkiem ciało. Dym z ogniska zaczyna krążyć po okolicy, to znak że ruszyła kuchnia spływowa, przygotowane warzywa, mięso i przyprawy lądują w kotle wiszącym nad ogniem. Zapach snujący się wokół pobudza soki żołądkowe do pracy, wyobraźnia zaczyna pracować i już wszyscy czują w ustach smak potrawy, która coraz wyraźniej, coraz intensywniej bulgocze, coraz piękniej pachnie i wygląda. Gdy nareszcie głośny gong oznajmia, że nadszedł czas na posiłek, efekty wspólnej pracy nad przygotowaniem potrawy przechodzą najśmielsze oczekiwania. Nic nie jest w stanie dorównać smakowi jedzenia przygotowanego na ognisku, doprawionego odrobiną popiołu, igłami sosny, wędzonego dymem, spożywanego po całym dniu aktywnego wysiłku. Jakże błogo jest teraz, po takiej kolacji, z pełnym żołądkiem patrzeć na zachód słońca, obserwować blask ognia w coraz szybciej zapadających ciemnościach. I jeszcze odrobina alkoholu na lepsze trawienie, na poprawę i tak wyśmienitego nastroju. Nie otwieraj już oczu, sny pod kołdrą z milionów gwiazd są najlepszym zakończeniem tego cudownego dnia. A czeka cię jeszcze ciepły poranek gdy ze snu budzi śpiew ptaków... ale to już całkiem inna historia.

UCZESTNICY:
Ewa i Jarek
Janusz (Trabant) i Antek z Bukowiny 
Edek + Korzonkojadka
Ania + Grześ
Prosiaki •
Stefek i Andrzej z Warszawy
Agata i Renata Warszawianki

3. WARTO popłynąć WARTĄ czyli kajakowa przygoda na rzece (Działoszyn – Osjaków, 13-15.07.2012 r., 50 km)


"Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem..." Jeśli nawet polski hymn sławi tę rzekę to na pewno warto zobaczyć jak ona wygląda. Pod względem całkowitej długości Warta jest trzecią (po Wiśle i Odrze) rzeką Polski. Biorąc jednak pod uwagę długość rzeki, która w całości płynie w granicach Polski (808 km) jest drugą rzeką pod względem długości – Odra w Polsce płynie tylko na odcinku 742 km.


Lipcowe popołudnie, piątek, most na rzece w Działoszynie, to czas i miejsce startu do naszej wyprawy, której celem było poznanie kawałka tego wodnego szlaku, a dokładnie odcinka znajdującego się na terenie Załęczańskiego Parku Krajobrazowego, przez który rzeka przepływa wielkim zakolem zmieniając na długości niespełna 20 km kierunek płynięcia o 180°, z zachodniego na wschodni. Prosto z samochodów pakujemy się do podstawionych kajaków, chcemy przepłynąć jeszcze dzisiaj kilka kilometrów aby znaleźć jakieś urocze miejsce na nocleg. Pierwsze ruchy wiosłami, dla niektórych pierwsze manewry kajakiem po długiej przerwie są zawsze niepewne, ale już po chwili wszyscy prują wody Warty, energicznie zmierzając ku czekającej nas przygodzie. Rozbijamy biwak na polanie pod lasem, szum przepływającej u naszych stóp rzeki, gdzieś w oddali odgłosy cywilizacji – tylko to zakłóca spokój tego wieczoru. Po chwili płonie ognisko, pieczone kiełbaski i inne przysmaki z ognia dopełniają te pierwsze chwile nad Wartą. Kolejny dzień wstaje cicho i leniwie, wczesny poranek zapowiada bardzo przyjemny dzień, jest ciepło, słońce zaczyna ogrzewać nasze namioty, wkrótce wszyscy wstają, poranna krzątanina, śniadanie, zwijamy obozowisko, pakujemy kajaki i w drogę. Rzeka jest szeroka, ale niestety płytka, częste mielizny zmuszają do ciągłego kluczenia od brzegu do brzegu, manewrowania, poszukiwania głębszej wody, nie raz i nie dwa zdarza się utknąć na płyciźnie. Trzeba wtedy przepychać kajaki z całym dobytkiem, wysiadać, przeciągać i przesuwać łodzie po piaszczystym dnie. I tak powoli mijają godziny, kilometry rzeki nawijają się na wiosła. Kilka krótkich przerw na odpoczynek i posiłek w pięknych leśnych zakątkach, krótka przenoska kajaków brzegiem rzeki gdy drogę zagrodził nam próg wodny, kilka mijanych wiosek i powoli kończy się ten pierwszy odcinek spływu. Wszyscy zdrowi i cali, troszeczkę zmęczeni, bez większych przygód docieramy do kolejnego obozowiska nad brzegiem Warty. 
Duża łąka pozwala bez problemu rozbić kilka namiotów, a pobliski las dostarcza drewna na ognisko. Dzisiaj w turtrekowej kuchni, kolejne już w tym roku, danie z kociołka – Leczo Trapera!!!
Na szczęście nic nikomu nie zaszkodziło i najedzeni mogliśmy oddać się błogiemu leniuchowaniu przy blasku ogniska. Ale żeby nie było zbyt dobrze, niespokojne duchy spływu Magda i Kasia namówiły wszystkich do udziału w zabawie o nazwie Kalambury, gdzie tematem przewodnim były bajki. Przebojem wieczoru okazał się pokaz Małej Syrenki pomylonej z Sarenką oraz bajki Bolek i Lolek, gdzie pokrętne ścieżki skojarzeń doprowadziły do porównania Bolka z Wałęsą!!! I tak wśród wesołych kalamburów wieczór dobiegał końca, a do snu kołysały nas tym razem odgłosy wiejskiej dyskoteki. Niedzielny ranek był jeszcze cieplejszy i bardziej słoneczny od poprzedniego. Na śniadanie jedną z potraw okazała się, będąca już naszą tradycją spływową, pożywna owsianka na słodko z owocami przeróżnej maści. Ale czas ruszać dalej, przed nami ostatni odcinek krętej rzeki. Po drodze czeka nas sporo kajakowych atrakcji w postaci licznych kamieni w nurcie, orzeźwiających bystrzy i zniszczonych progów. Wszystkie przeszkody pokonujemy jednak bardzo sprawnie i nieuchronnie zbliżamy się do końca wyprawy. Meta spływu to miejscowość Osjaków – 50 km rzeki, trochę wspomnień i nowych doświadczeń za nami. Teraz już tylko przed nami droga powrotna do domu. Pakujemy siebie i cały nasz dobytek do busa z wypożyczalni kajaków, który odwozi nas do Działoszyna, gdzie czekają pozostawione tam samochody. "Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę, będziem Kajakarzami"!!!
 

UCZESTNICY:
Magda + Hiszpan Jose
Edek + Karol 
Bartek + Tomek z Nowego Targu 
Prosiaki • 
Kaha + Ola 
Jarek i Ewka

4. TRAPERSKA WYPRAWA – BRDA 11-19 Sierpień 2012 r. (140 km, Nowa Brda – Gostycyń Nogawica)


Ta rzeka od dłuższego czasu była moim celem. Brda uważana jest przecież za najpiękniejszy szlak kajakowy w Polsce i Europie. Znaczna różnica wzniesień miedzy źródłem, a ujściem do Wisły, sprawia że Brda posiada bystry nurt, niezwykle urozmaicony, kręty bieg rzeki, rozległe lasy, malownicze jeziora, pierwotną przyrodę, liczne boczne szlaki, rezerwaty przyrody.

Cztery kajaki wypakowane po brzegi sprzętem biwakowym, rzeczami osobistymi i żywnością ruszyły na wodę w piękny niedzielny poranek z Nowej Brdy.
Przed nami 140 kilometrów nieznanej dla nas rzeki. Pierwsze kilometry już zapowiadają niezwykłe przeżycia. Rzeczka początkowo wije się leniwie pośród lasu, czasami wkraczając na łąki, jest przeźroczysta, czysta, pod wodą mnóstwo zielonej roślinności, jest cicho, ciepło, bardzo przyjemnie. Aż do mostu w miejscu zwanym Folbrycht płyniemy w bardzo dobrych nastrojach, podziwiając otaczającą przyrodę rozkoszując się pływaniem kajakiem. Krótki postój po przepłyniętych tak spokojnie kilometrach i wkraczamy do Rezerwatu Przytoń. Rzeka płynie tutaj przez las, a ponieważ jest to rezerwat i nie można niczego zmieniać, toteż wszelkiego rodzaju przeszkody w nurcie rzeki leżą sobie spokojnie tak jak je pracowite bobry zostawiły. A dla nas zaczęła się walka: przepływanie pod zwalonymi w poprzek rzeki drzewami, gdy nie dawało się przejść pod, próbowaliśmy przepływać lub też przepychać kajaki nad kłodami. Te cztery kilometry biegu z przeszkodami będą dla wszystkich niezapomnianą przygodą i doświadczeniem na przyszłość. Ale wszystko co przyjemne szybko się kończy i dalszy odcinek rzeki to przyjemne i spokojne pływanie pośród wijących się łąk i szuwarów. Gdy pojawiło się na naszym szlaku pierwsze jezioro był to sygnał, że czas zakończyć pierwszy dzień zmagań z piękną Brdą. Bardzo sympatyczne pole biwakowe nad brzegiem jeziora Szczytno w okolicach wsi Pakotulsko stało się naszym domem na najbliższą noc. Cieplejsza niż w rzece woda jeziora sprzyjała orzeźwiającej kąpieli, zakupy w pobliskim sklepie pozwoliły na zjedzenie obfitej kolacji, następnie było ognisko, ciepły wieczór pod gwiazdami, odpoczynek. Nowy dzień przywitał nas ciepłym , słonecznym porankiem, szybkie śniadanie, zwijanie obozowiska i o 9.00 ruszamy, przed nami do pokonanie jest kilka jezior, na szczęście sprzyja nam wiatr który wiejąc w plecy popycha nas do przodu. Na jeziorze trzeba się jednak więcej napracować wiosłem niż na płynącej rzece. Ale powoli mijają kilometry i kolejne jeziora: Szczytno, Szczycienko, Końskie. Przerwa na obiad w Ośrodki Sportu i Rekreacji w Przechlewie wszystkim dobrze zrobiła po trudach jeziornego pływania, nie wiedzieliśmy jeszcze wtedy że przed nami wiele więcej kilometrów do przepłynięcia niż zaplanowane na dzień dzisiejszy. A wszystko za sprawą trudności ze znalezieniem odpowiedniego miejsca na biwak. Gdy mijaliśmy ładne miejsce, to jeszcze było za wcześnie na zatrzymanie się, a gdy nadeszła odpowiednia pora to miejsce do którego dotarliśmy i miało ono być naszym domem okazało się bardzo mało sympatycznym, brudnym, głośnym i niezbyt ładnie pachnącym polem biwakowym. Podjęta decyzja o płynięciu dalej okazała się trafna, bo po niespełna kilkuset metrach po wpłynięciu w majestat Borów Tucholskich odkryła się dla nas bardzo piękna leśna polana, gdzie oglądaliśmy wspaniały zachód słońca, upichciliśmy smakowity kociołek i mieliśmy bardzo równe miejsce pod namiotami.
Kolejny dzień – co nam przyniesie, jaki będzie??? To miało się już wkrótce okazać. Po kilku kilometrach pięknej śródleśnej rzeki czekał nas kolejny odcinek który wiódł przez jeziora. Pierwszym było jezioro Charzykowskie. Już z daleka widziałem po falach, że na odkrytej przestrzeni wody wieje wiatr i nie jest to przyjemny zefirek tylko porywisty wiatr i to niestety wiejący w mordę. No cóż trzeba jednak podjąć to wyzwanie. Powoli z mozołem do przodu, przed nami Małe Swornegacie i przesmyk na następne jezioro. Krótka przerwa na posiłek i przepływamy pod rozbieranym mostem uważając aby coś nie spadło nam na głowę i wpływamy na jezioro Długie gdzie wiatr jest jeszcze silniejszy, momentami prawie nie się do przodu. Jezioro Długie jest niestety długie i trochę czasu zajmuje pokonanie go pod wiatr, ale nareszcie dopływamy do końca niestety nie jest to koniec jezior i koniec naszych zmagań z wiatrem. Pozostaje jeszcze kilka kilometrów jeziora Karsińskiego i tutaj też wiatr nam nie pomaga w wiosłowaniu. Duża miejscowość o oryginalnej nazwie Swornegacie kończy nasze zmagania z wiatrem. Nie jest to jeszcze koniec jezior na szlaku, chociaż niestety niektórzy mają ich dość. Krótki postój na uzupełnienie zapasów, aby było co do kociołka włożyć wieczorem i ruszamy dalej. Powoli poszukujemy miejsca na nocleg. Po kilku kilometrach trafiamy na całkiem sympatyczne miejsce, znajdujemy tam nieco roznegliżowanego właściciela terenu, ale pozwala nam się tutaj rozbić z obozowiskiem. Po chwili namioty już stoją, kociołek odpalony. Wszyscy zażywają kąpieli w rzece, czyści i pachnący zasiadamy do kolacji. Dzisiaj jest " chili con carne", bardzo pyszna potrawa, wejdzie na stałe do spływowego menu. Kolejny dzień to kolejne jeziora: Małołąckie, Łąckie, Dybrzk, Kosobudno, Przystanek na obiad w Męcikale i kolejne jezioro Zapora doprowadza nas do Mylofu gdzie napotykamy dużą przeszkodę w postaci tamy na rzece. Tutaj czeka nas kilkusetmetrowa przenoska na drugą stronę zapory. Przerwę wykorzystujemy na prysznic w bardzo oryginalnej łazience w leśniczówce i zakup wędzonych pstrągów w pobliskiej hodowli. Przed nami już tylko rzeka, nurt jest coraz szybszy, dużo wody. Teraz wreszcie czuć że płyniemy, jakaż to duża różnica gdy wspomnimy wiosłowanie po jeziorach?
Nocleg znajdujemy w ładnym miejscu w lesie na wysokim brzegu, jednak podłoże jest trochę nierówne i trudno znaleźć dogodne miejsce do rozbicia namiotu. Zaczyna straszyć deszczyk, ale po chwili przestaje i możemy zabrać się za przygotowywanie kolacji, tym razem coś bez mięsa. Jak się ta potrawa nazywa nie wiem, kucharz nie chciał zdradzić ale warto było jechać i płynąć taki kawał drogi bo w domu na pewnie nigdy by tak nie smakowała. To już piąty dzień spływu, rzeka niesie nas coraz szybciej do mety, mijamy kolejne wsie, osady, przysiółki. W niepozornym gospodarstwie agroturystycznym które zwie się "Ściernisko" trafiamy na wspaniałe jedzenie w postaci smalcu z chlebem i kiszonymi ogórkami, ruskich pierogów z kapustą, naleśników z serem i borówkami, a to wszystko w oryginalnej scenerii starej stodoły przerobionej na gospodę. Objedzeni do granic możliwości pakujemy się do kajaków i ruszamy dalej. Otaczają nas lasy Borów Tucholskich, które już nam towarzyszą nieprzerwanie od wielu kilometrów i będą z nami aż do końca naszej wyprawy. 

Miejsce na postój jest więc w środku lasu, dookoła nikogo, tylko rzeką jeszcze przemknie kilka kajaków i zostajemy sami. Kolejny dzień to kilometry rzeki płynącej przez las, jest bardzo przyjemnie, płyniemy szybko i bez większych trudności, czasami tylko koryto rzeki przegrodzi jakieś zwalone drzewo ale umiemy pokonywać już takie przeszkody. Zatrzymujemy się na nocleg w miejscowości Rudzki Most, tutaj po raz pierwszy korzystamy z prywatnego pola namiotowego "Stary Tartak". Jest toaleta, zimny prysznic, prąd i tym podobne luksusy. Palimy też tutaj nasze ostatnie, pożegnalne ognisko na szlaku, to już ostatnie pieczone kiełbaski, dla części z nas ostatnia noc w namiocie, wszystko co piękne niestety szybko się kończy. Kolejny dzień zapowiada się emocjonująco, przewodniki ostrzegają na tym odcinku rzeki o licznych utrudnieniach w nurcie, kamieniach, zwalonych drzewach, bardzo szybkim nurcie, a nazwa jednego odcinka rzeki : Rezerwat Piekiełko wywołuje u wszystkich dreszczyk emocji. Brda ma jednak bardzo wysoki stan wody i tak szumnie ogłaszane niezwykłe trudności okazują się schowane pod wodą i w zasadzie płyniemy bez większych problemów. Okazało się więc, że nie taki diabeł straszny jak go malują. Brda staje się coraz szersza, a to znak że zaczyna się zalew Koronowski i tutaj właśnie w Stanicy Wodnej Gostycyń Nogawica jest meta naszego spływu. Żegna nas coraz goręcej świecące słońce, piękna pogoda i wspaniałe widoki. Część z nas postanawia już dzisiaj wracać do domu, pozostali jednak rozbijają namioty i zostają jeszcze jedną noc w tym uroczym miejscu. Na kolację płyniemy kilkaset metrów na drugą stronę jeziora do restauracji nad wodą o nazwie "Leśne Ustronie". Dobra kolacja, zimne piwko i wspaniały gorący prysznic kończą tegoroczną przygodę z tą piękną rzeką północy. Kiedyś na pewno jeszcze tutaj wrócimy!!! 

UCZESTNICY:

Grześ + Ania

Prosiaki • 

Kris 

Korzonkojadka

Jarek + Ewka


5. KAJAKIEM PO NIDZIE (Pińczów - Wiślica 31.08 - 02.09.2012 r. 40 km)

Nie zawsze będzie łatwo i przyjemnie, nie zawsze i wszędzie świeci słońce, nie zawsze rzeka jest prosta i głęboka i nie zawsze wszystko idzie gładko. Taka była też i Nasza wyprawa na zakończenie sezonu 2012 "PO NIDZIE". Nawet przeglądane dzień wcześniej prognozy pogody mogą spłatać figla i się nie sprawdzić. Niestety zawsze trzeba być przygotowanym na różne warunki atmosferyczne. Gdy planujemy spędzić czas blisko natury, pod gołym niebem, nad wodą, w lesie lub w górach trzeba brać pod uwagę, że pogoda może w każdej chwili zmienić się na mniej korzystną i nikt nam nie zagwarantuje, że zawsze będzie świecić słońce. Takie są prawa natury i jeśli ich nie akceptujemy, lepiej zostańmy w domu przed telewizorem, tam zawsze jest ciepło i sucho. 
W piątek gdy ruszaliśmy z domu żegnało nas przyjazne słoneczko, więc droga minęła szybko i przyjemnie. Pińczów to miejsce naszego pierwszego noclegu oraz miejsce startu do jutrzejszego spływu, który miał być ostatnim w tym sezonie, kończącym bardzo udane kajakowe lato. Ośrodek Sportu i Rekreacji gdzie wynajęliśmy domki kampingowe okazał się miejscem, które czasy swojej świetności ma już bardzo dawno za sobą. Dobrze że spędzimy tutaj tylko jedną noc. Jednak pomimo wszystkich niedogodności, udaje się rozpalić ognisko, upiec na grillu kolację, rozegrać mecz w bulle i spędzić wesoło wieczór. Sobotni poranek wstał bardzo ponury, nad głowami wiszą ciężkie chmury, zaczyna kropić deszcz. Momenty kiedy przestaje rodzą nadzieję że już więcej nie wróci. Ale on jest uparty, pada znowu, przestaje aby zacząć padać coraz obficiej. Zbliża się godzina zero, czyli czas ruszyć nad rzekę gdzie czekają już na nas gotowe do drogi kajaki. Trochę niechętnie wysiadamy z ciepłych i suchych samochodów. Na szczęście nie jest zimno, a nawet można powiedzieć, że jest całkiem ciepło. To tylko ten siąpiący deszcz i zasnute chmurami niebo sprawiają wrażenie, że jest zimny jesienny dzień. Pakujemy się do już lekko mokrych kajaków, u naszych stóp płynie leniwa, szeroko rozlana i jak się okazuje bardzo płytka NIDA. Pierwszy odcinek rzeki jest przeprawą przez gąszcz mielizn, kluczymy od brzegu do brzegu w poszukiwaniu głębszej wody, często te poszukiwania kończą się na płytkiej do kostek wodzie i koniecznością wysiadania z kajaka i przeciągania go na głębszą wodę. Po kilku kilometrach rzeka zwęża się wyraźnie i dzięki temu mamy do dyspozycji sporo wody pod kajakami. Można płynąć szybciej, co jakiś czas deszcz przypomina sobie o nas i mniej lub bardziej intensywnie pada. Jest to jednak ciepły deszczyk i nie czyni nam wielkiej szkody. Rzeka meandruje wśród łąk, a my razem z nią kręcimy się raz w prawo raz w lewo i tak mijają kolejne kilometry. Niewielka wieś Krzyżanowice staje się miejscem postoju i okazją na zjedzenie ciepłego posiłku. Obiad w restauracji przygotowującej się do weselnego przyjęcia jest całkiem smaczny i pozwala na regenerację sił. Wyschnięci i najedzeni wracamy nad brzeg rzeki, gdzie okazuje się że jedna z naszych łodzi, nie najlepiej zabezpieczona przez załogę, zsunęła się z brzegu i samotnie popłynęła do Wisły. Tylko dzięki informacji od wędkarza siedzącego nieopodal udaje się ruszyć szybko w pościg i dogonić po kilkuset metrach uciekiniera. Mijamy historyczną wieś Chroberz, tutaj mniej więcej kończy się nasz dzisiejszy limit pływania, powoli szukamy miejsca na nocleg. Brzegi Nidy nie należą jednak do zbyt gościnnych. Trudno znaleźć jakąś uroczą łączkę z dogodnym wyjściem z wody. Po dłuższym poszukiwaniu decydujemy się na łąkę na wysokiej skarpie. Nie jest łatwo wydostać na brzeg kajaki oraz cały nasz dobytek, ale wspólnymi siłami wspinamy się na górę i teraz już można powoli rozbijać obozowisko. Szybko powstaje namiotowe miasteczko, pobliskie krzaki dostarczają drewna na ognisko, kuchnia kociołkowa rozpoczyna pracę, zajęci obozowymi pracami nawet nie zauważamy, że deszcz przestał już dawno padać, niebo się rozpogodziło, przebłyskuje słońce, zrobił się bardzo sympatyczny wieczór. W zapadających ciemnościach bulgoce kociołek zawieszony nad ogniem, tym razem nasi debiutujący na spływie wegetarianie przygotowali coś z własnego repertuaru – warzywne leczo. Jest bardzo smakowite, pikantne, pachnące wrześniową łąką i dymem z ogniska. Mięsożercy dojadają pieczonymi kiełbaskami, a zimne piwko wspaniale gasi pragnienie po ostrej potrawie.  

Nadchodzi czas na podsumowanie minionego sezonu. To już ostatni spływ tego lata, a udało się zorganizować cztery wyprawy. Odwiedziliśmy cztery różne rzeki, przepłynęliśmy setki kilometrów, mieliśmy sprzyjającą pogodę, wspaniałe towarzystwo, wiele przygód i zabawy. To również mnóstwo nowych doświadczeń, poznanych ciekawych ludzi, nowe miejsca, ciekawe zakątki naszej polskiej przyrody. Od początku naszego pływania kajakami trwała również zaciekła rywalizacja o Kajakowy Puchar TURTREKA – trofeum które otrzyma osoba która będzie uczestniczyć w największej liczbie spływów i przepłynie największą ilość kilometrów. Zmagania będą trwały jeszcze przez kolejne cztery spływy, które mam nadzieję, że uda się zorganizować w przyszłym roku. Jednak tego wieczoru na nadnidziańskim brzegu, na zakończenie sezonu kajakowego 2012, dwie pierwsze załogi otrzymały symboliczne nagrody za zajęcie, na półmetku wyścigu, dwóch czołowych lokat. Czy wytrwają do końca, czy zwyciężą – czas pokaże. Niedzielny poranek przywitał nas słońcem i ciepłem, w taki dzień warto, wsiąść do łodzi i płynąć przed siebie. Wodowanie kajaków z wysokiej skarpy było bardzo emocjonującym wydarzeniem jak również posłużyło za poranną rozgrzewkę przed czekającym nas wiosłowaniem. Wszystko jednak odbyło się bardzo sprawnie i wkrótce osiem kajaków pruło wody zakręconej Nidy. Po drodze zaliczamy krótki postój w Jurkowie i szybki posiłek w miejscowym barze. Powoli, acz nieubłaganie zbliżamy się do celu naszej wyprawy czyli do miejscowości Wiślica. Tutaj jest meta, kończymy ostatni, krótki spływ tego roku. Kajaki odjeżdżają na zimowy odpoczynek, a my powoli zbieramy się do powrotu do domu.

UCZESTNICY:
Edek + Kaha
Stefek + Antek
Jagna + Mikołaj 
Trabant + Goha 
Grześ + Anka 
Kris 
Kaja + Przemek 
Ewa i Jarek

6. POT I PIACH czyli STALOWYM RUMAKIEM po JURZE(15-16.09.2012 r.)

Piętnaście stalowych rumaków czekało przed Gościńcem AMIG gotowych do drogi - "Na koń!!!" - i ruszyliśmy szukać Orlich Gniazd na rowerowym szlaku. Pierwsze kilometry to zniszczona droga, trochę w górę, trochę w dół. Kawałek dobrej asfaltowej szosy pozwoliło zwiększyć prędkość jazdy, ale po chwili skręcamy w boczną drogę i po kilkuset metrach znaki nakazują wjechać w las. Naszym celem w dniu dzisiejszym są jurajskie zamki. Do pierwszego z nich w Smoleniu przedzieramy się leśną drogą, wąską ścieżką, następnie doliną o nazwie Wodąca gdzie spoglądają na nas Zegarowe Skały. Nie jest łatwo jechać pod górę wąskimi drogami, omijać kamienie i korzenie, pokonywać piaszczyste miejsca, zjeżdżać w dół szutrowymi ścieżkami. Ale nagrodą są piękne widoki, piaskowe skały, nowe miejsca, ciekawe zakątki jurajskiej krainy. Zamek w Smoleniu okazuje się być w remoncie, wstęp jest tam wzbroniony, pozostaje więc ukryty dla naszych oczu na porośniętym lasem wzgórzu. My natomiast po krótkiej przerwie na posiłek, na polanie u stóp wzgórza, ruszamy dalej. Asfaltowa, dobra droga wiedzie nas do wsi Ryczów gdzie znów odbijamy w polno-leśne dróżki i tym razem przedzieramy się w kierunku zamku Ogrodzieniec. Ta droga to kolejna próba terenowa, sprawdzian dla rowerów, sztuka utrzymywania równowagi na wąskich ścieżkach, trochę potu i wysiłku, ale gdy ukazują się skały otaczające zamek oraz docieramy do podnóża samego zamku to przestajemy żałować, że tutaj przyjechaliśmy. Miejsce jest warte odwiedzenia, to wizytówka Orlich Gniazd. Zatrzymujemy się w przydrożnym barku na kawę oraz pyszne gofry z różnymi dodatkami typu owoce, bita śmietana i polewy. Naładowani nową energią ruszamy w drogę powrotną do naszej bazy w Krzywopłotach. Kilkanaście kilometrów przed nami, ale jeszcze po drodze przejeżdżamy przez Rezerwat Ruskie Góry, czyli kolejne leśne wertepy. Tym razem daje się nam we znaki piaszczysta droga, jazda w takim piachu to droga przez mękę, koła grzęzną w miękkim podłożu, jazda jest bardzo mozolna lub wręcz niemożliwa. Trzeba prowadzić nasze rumaki. Po kilku kilometrach docieramy jednak do asfaltowej szosy i stąd jest już bardzo blisko do mety. To była piękna ale męcząca trasa, jednak warto było. Można teraz odpocząć, wykąpać się, bo wieczorem w planie jest ognisko i kolacja składająca się z różnych grillowanych przysmaków oraz kociołkowego "Chili con Carne". Tak mija pierwszy dzień pełen wrażeń, zmęczeni kładziemy się spać, jutro czeka nas kolejny dzień w siodełkach. Wstaje niedzielny poranek, prognozy pogody zapowiadały ładny, słoneczny dzień. Jest jednak pochmurno i trochę zimno. Nie powstrzymuje nas to jednak przed kolejną rowerową wyprawą. Dzisiaj naszym celem jest Pustynia Błędowska. Mkniemy asfaltowymi dróżkami naprzód, dzisiaj nie będziemy już skręcać w leśne drogi, wszyscy mają dosyć wertepów. Jedziemy więc gładkimi drogami przez wsie i lasy, szukamy punktu widokowego na pustynię w okolicach Chechła. Rozciąga się stąd bardzo fajny widok na całą okolicę, dobrze, że nie musimy jeździć rowerem po tej piaszczystej krainie, było by to raczej niemożliwe z uwagi na morze miękkiego piachu. Kilka pamiątkowych zdjęć i ruszamy w drogę powrotną. Jeszcze tylko przystanek na posiłek w miejscowej restauracji i kilka kilometrów drogi przez okoliczne pola, wsie i lasy mija bardzo szybko. Gdy docieramy do bazy, gdzie czekają nasze samochody, czujemy jak duża jest różnica pomiędzy jazdą asfaltowymi drogami, a jazdą terenową. Jednak taka różnorodność tras jest ciekawym urozmaiceniem, pozwala poznać własne
możliwości, trochę się zmęczyć. Niestety czas wracać do domów, ale już za kilka miesięcy, gdy nadejdzie wiosna, stalowe rumaki TURTREKA znów wyruszą na podbój kolejnych kilometrów mniej lub bardziej znanych szlaków.

UCZESTNICY: 
Marzena + Kaha 
Basia + Józek + Sławek 
Ania + Ewka + Jarek 
Prosiaki •
Robert + Zosia + Lidka + Bartek + Maciek

W roku 2012 odbyło się jeszcze kilka krótkich, jednodniowych wycieczek z Turtrekiem. Wiosną była górska, piesza wyprawa na Stare Wierchy i Turbacz w Gorcach oraz na Halę Łabowską. Jesienią 30 km rowerem wzdłuż Białki, pieszo na Przehybę w Beskidzie Sądeckim, zimą zdobyliśmy Lubomir i Kudłacze w Beskidzie Wyspowym. Podsumowując rok 2012 był bardzo obfity i bogaty w zrealizowane plany. Wielkie dzięki wszystkich którzy wzięli udział, wszystkim którzy starali się być razem z nami, pomimo obowiązków i pracy, choćby przez jeden dzień. Bez Was Wszystkich te wyprawy nie byłyby takie ciekawe, przyjemne, wesołe i interesujące.😎


sobota, 22 stycznia 2022

ROK 2013

W 2013 roku miało miejsce kilka nowych wydarzeń w życiu Turtreka. Po pierwsze założyliśmy profil na Facebooku: Turtrek Tam zaczęły pojawiać się najświeższe informacje o planowanych imprezach oraz krótkie relacje z tych wypraw, które zrealizowaliśmy. Informacje o działaniach Turtreka zaczęły również pojawiać się w lokalnej prasie i dzięki temu do naszych imprez zaczęli dołączać całkiem nowi i nieznani wcześniej uczestnicy (np. Marcin i Maciek), którzy pozostali z nami na kolejne lata. W 2013 roku nastąpiła też inauguracja nowej tradycji, która zagościła w planach Turtreka na wiele następnych sezonów, czyli: 


1. PIERWSZA WIELKA MAJÓWKA Z TURTREKIEM 01-05.05.2013 r. JEZIORO SOLIŃSKIE, BIESZCZADY 

Długi weekend majowy rozpoczął się tak naprawdę już 30 kwietnia przyjazdem nad Jezioro Solińskie w Bieszczadach.
Wynajęty cały dom z ogrodem, przywieźliśmy kajaki, rowery, mnóstwo dobrego jedzenia i humoru. I było to pięć dni wypełnionych po brzegi aktywnością, ciepłych i sympatycznych. Popływaliśmy kajakami po morzu bieszczadzkim czyli Solinie, była wycieczka rowerowa, było zdobycie Tarnicy, najwyższego szczytu Bieszczad, były ogniska, biesiady przy grillu i wieczory gier planszowych. Dzięki tym wszystkim, którzy używali tam życia z nami, były to niezapomniane dni, które postanowiliśmy kontynuować w następnych latach.    

UCZESTNICY:                                                        
Grazia + Prosiak
Goha + Jagna + Mikołaj 
Michał, Kasia, Kuba 
Asia, Michał, Piotrek, Weronika 
Basia + Józek 
Stefan + Antek + Edek 
Grześ + Ania 
Jarek i Ewka





2. DZIKI POPRAD od Leluchowa do Piwnicznej, 15-16 czerwiec 2013 r., 40 km 

Ponieważ doświadczenie i umiejętności kajakowe turtrekowców były już całkiem spore i niezłe, wyruszyliśmy na podbój naszej pierwszej górskiej rzeki.
Poprad to rzeka przedzierająca się wśród wzgórz Beskidu Sądeckiego, meandrująca, dzika, z wieloma bystrzami, kamieniami w nurcie ale też spokojnymi płaniami. Nocleg w klimatycznych domkach nad brzegiem rzeki, krótki weekendowy ale intensywny kajakowo - towarzyski wypad.

UCZESTNICY:
Prosiaki 2 szt.
Edek
Marcin i Maciej
Jarek +Ewka + Bartek










3. WEEKEND PIENIŃSKI (DUNAJEC, JEZIORO CZORSZTYŃSKIE) 
    19 – 21.07.2013 r., 40 km.

W końcu nadszedł czas na naszą domową rzekę. Dunajec na swoim najbardziej atrakcyjnym odcinku czyli Pieniński Przełom oraz miejscowe morze pienińskie – Zalew Czorsztyński to był cel kolejnej weekendowej, wakacyjnej imprezy Turteka.
Baza wypadowa na czas tego wydarzenia została rozbita na Campingu Polana Sosny w Niedzicy.
Tutaj wystartowaliśmy na szlak kajakowy Dunajca przez niezwykły Przełom z metą w Krościenku. Było dużo emocji, a ponieważ pogoda sprzyjała, bystrza górskiej rzeki i woda wlewająca się do kajaków nie były takie straszne.
Pienińskie Morze to po emocjach Dunajca bardzo lajtowa wycieczka, chociaż było trochę wiatru, fal i wyścig kajakowy o czteropak , którego zwycięzcami okazali się Asia i Michał z Nowego Targu.
Co zrobili z piwem?, nie wiadomo :-) Co tam jeszcze ciekawego się działo? Ano były rozgrywki we francuskie boule, ognisko nad rzeką, pieczone kiełbaski i dużo dobrej wakacyjnej zabawy. Aha... i jeszcze taka ciekawostka: nie było żadnych wywrotek, czy jak to w kajakowym języku mówią: kabin. Nie było ich również przez te wszystkie początkowe lata 2011 i 2012 kiedy zaczynaliśmy turtrekowe przygody kajakowe, nie było ich i na kolejnej dużej wyprawie Drwęcą na przełomie lipiec/sierpień 2013. Ale kiedyś musiał być pierwszy raz, i był ... już wkrótce.

                                                               

UCZESTNICY:
Grażyna + Prosiak

Natalia + Edek
Janusz i syn Jasiek
Kaha + Maga
Marcin + Maciek
Goha + Mikołaj
Michał + Joasia
Stefan + Antek
Jarek + Ewka
Bartek







4. WAKACJE Z TURTREKIEM – DRWĘCĄ DO WISŁY 26.07 – 02.08.2013r., 150 km

W sierpniu na profilu FB Turtrek pojawił się komentarz Ewki: 
"Spływ za spływem, Poprad, Dunajec no i tygodniowa wyprawa Drwęcą zakończona na szerokiej Wiśle, na przeciw starówki w Toruniu - mocne wrażenia:) pięknie, ciepło , widokowo, kociołkowo, smakowicie, a na koniec po tygodniu biwakowego życia, zanurzenie w cywilizację - niezwykłą - bo Toruń wieczorową porą zwłaszcza, oświetlony, kuszący do spacerów robi wrażenie!!!
niech żałują ci co nie mogli być z nami ! oj tak:)
i serdeczne pozdrowienia dla tych co byli i tego co ową wyprawę zmontował , gdyż był to turtrekowy strzał w dziesiątkę:)".

UCZESTNICY:                                           
Ewka + Jarek
Korzonkojadka 
Grześ i Ania 



5. 30.08 - 01.09.2013 r. CZARNO - BIAŁA NIDA

Fejsbukowy komentarz: "Spłynęliśmy Nidą - rzeką zakręconą i to mocno. Były przeszkody, pierwsze wywrotki , emocje , słońce , deszcz , kociołkowanie i desery z ogniska słowem wakacje pożegnaliśmy godnie :-)"
Ponownie więc wróciliśmy nad Nidę, bo ta rzeka ma swój urok i będziemy tutaj wracać jeszcze nie raz.
Pomimo, że rzeka nie jest zbyt wymagająca, zdarzyła się pierwsza wywrotka kajakowa, ale było tylko trochę mokro, żadnych strat w ludziach i sprzęcie. Akcja ratownicza przećwiczona, przyda się na przyszłość. Na biwaku nadnidziańskim miał też swoją premierę deser ogniskowy czyli pieczone w ogniu banany z gorzką czekoladą. No nie znam nikogo komu by to nie smakowało !!! Przepis za zawsze pozostanie zapisany na koncie Zosi, a deser wejdzie na stałe do turtrekowego menu.


UCZESTNICY:
Stefan + Asia + Marcin + Maciej + Robert + Zosia + Lidka + Bartek + Maciek + Jarek + Ewka + Robert i Marcin


Zakończyły się wakacje 2013 roku. Czy skończyły się przygody z Turtrekiem tego roku? Nieeeeee... co prawda długie i dalekie wyprawy będę dopiero w kolejnym roku, ale krótkie, przydomowe wędrówki były kontynuowane.
W październiku zdobyliśmy w zacnym i licznym gronie (Basia, Józek, Goha, Mikołaj, Jagna, Asia, Michał, Piotrek, Wika, Ewa, Jarek) najwyższy szczyt Pienin Wysoką (1050 m n. p.m.), oraz odwiedziliśmy schronisko na Hali Krupowej, a w grudniu wdrapaliśmy się w śniegu na Przehybę.
Wróćmy jeszcze na chwilę do początku roku bo nie może zabraknąć w tej Kronice opowieści o styczniowej zimowej wyprawie na Turbacz, wiosennym Lubaniu i Radziejowej.

A było to tak:

6. ZIMOWA WĘDRÓWKA z TURTREKIEM - 26.01.2013 r. TURBACZ

Pełnia zimy, parking przed leśniczówką w Obidowej, tutaj kończy się droga dla samochodów, dalej jest tylko leśna droga wiodąca w głąb Gorców, wzdłuż wzdłuż wzdłuż wzdłuż wzdłuż wzdłuż wzdłuż wzdłuż potoku Lepietnica. Słońce jest jeszcze gdzieś za chmurami, mróz skrzypi po butami gdy ruszamy ścieżką w kierunku ośnieżonych szczytów gór. Tak zaczyna się kolejna wyprawa TURTREKA. Tym razem celem jest Turbacz, najwyższy w paśmie Gorców, majaczący gdzieś w oddali, ośnieżony, odległy.

UCZESTNICY:
Grześ i Ania, Beata, Magda, Zibi i Rafcio, Dwie Joanny, Ewita i Jarek


W oczach jednej z uczestniczek wyglądało to tak:
"Zimowa wyprawa na Turbacz na zakończenie ferii zimowych to było to!
Media straszyły wielkim mrozem ale zaklinacz pogody ( tzn. Jarek ) się spisał i było bajkowo . Rano mroźno kiedy wyruszaliśmy spod leśniczówki w Obidowej , potem lekko mroźno , biało i pięknie , aż za chwilę słonecznie , widokowo i przepięknie . Śnieg fajny do marszu zmrożony , nie za dużo , trasa wydeptana, a na górze słoneczny taras przed schroniskiem. Szok tlenowy dla atakowanych na co dzień smogiem krakowskich płuc , radość dla oka dla wszystkich bez wyjątku. Po drobnym obżarstwie ruszyliśmy w dół w kierunku kolejnego schroniska. Ten fragment trasy bez względu na porę roku ma niesamowity urok lasu po burzy wiec aparaty poszły w ruch.
Kiedy dochodziliśmy do schroniska na Starych Wierchach słońce już dawno odpoczywało i robiło się szaro, a w czasie podjadania tego i owego ściemniło się do reszty i przez resztę drogi śledził nas wielki biały księżyc. Wyskoczył nad drzewa w jednej chwili i widok zrobił się niesamowity - jasna od śniegu , gwiazd i księżyca noc - jeszcze kilka minut i dotarliśmy do zaparkowanych pod leśniczówką samochodów. Mróz znów przypomniał sobie o prognozie i przycisnął ale my już byliśmy na mecie.
Kto wybrał się z nami nie pożałował :-)"

7. DOMOWA GÓRKA – W POSZUKIWANIU WIOSNY, LUBAŃ, 21.04.2013 r. 

Gdy tylko zrobiło się cieplej, wiosennie i kwietniowo - pierwszy rozruch pozimowy, turtrekowy, w poszukiwaniu wiosny.
Liczna ekipa w postaci: Ewka, Jarek, Renata, Stefek, Ela i Marek, Basia i Józek oraz Sławek wdrapała się na naszą przydomową górkę Lubań w paśmie Gorców.



8. WIEŻA na RADZIEJOWEJ + PRZEHYBA, 11-12.05.2013 r.


Wiosna już na całego, górska włóczęga na całego, a widoki też na całą okolicę.

UCZESTNICY: 
Andzia 
Stefan 
Renata 
Ewa 
Jarek


O czym jeszcze warto opowiedzieć na zakończenie historii o roku 2013?
Były jeszcze dwie imprezy, które TURTREK zorganizował wspólnie ze Stowarzyszeniem SPRĘŻYNA: 

- 22.06.2013 r. NOC ŚWIĘTOJAŃSKA nad JEZIOREM

Wpis z fejsbuka: "Pomimo, że ulewa próbowała nas w sobotę zniechęcić to wianki uplecione, oświetlone i wywiezione przez Jarka na jezioro popłynęły za kajakiem rzędem.
Tradycji stało się zadość , szukanie kwiatów paproci ,ognisko i inne hece też były - słowem Sprężynowa Noc Świętojańska nad Zalewem Czorsztyńskim:)


- 09.02.2013 r. ZIMOWE KULIGOWANIE z TURTREKIEM
 


"Z kopyta kulig rwie, hej kulig rwie."

- Kulig. To słowo od kilku już lat krążyło wokół nas niczym przeznaczenie. Niestety zawsze jakieś przeszkody stawały nam na drodze do jego realizacji. A to zimy nie było takiej jak potrzeba, a jak była to znowu czasu brakowało. Dopiero teraz dane nam było zakosztować zimowych wrażeń na sankach. Pomijając koszmar podróży Kraków - Nowy Targ było wspaniale. Koniki, kapela, kiełbaski z ogniska pośród pięknego zimowego lasu. Następnym razem zorganizujemy sobie minimum 3 dniowe kuligowe safari, dopiero będzie się działo... :-)

"Ciągną, ciągną sanie, góralskie koniki,
Hej, jadą w saniach panny, przy nich Janosiki."

- Świetnie się bawiłam tylko nie wiem dlaczego mam potargany szalik ... który koń to zrobił ???

"Pędzi, pędzi kulig niczym błyskawica,
Hej, porwali te panny prosto od Kmicica."


- Długi kulig na wiele sań ma mocny urok, pogoda była zamówiona jak należy, klikuszowskie grajki dodały lokalnego uroku , alkoholowo królowała cytrynówka, choć pamiętam też jakiś odcień wiśniowy, ale dla mnie jak na każdej imprezie najważniejsze jest fajne towarzystwo czyli wy wszyscy!
Aha ! Jakiś niedobry koń ponoć podarł SZALIK jednej Sprężyny. Nie ustalono tylko czy to ten koń z zaprzęgu czy ten z Copacabany???

- Sobotnie "szusowanie" w saniach przypominało teledysk Skaldów "z kopyta kulig rwie....".
Tym razem zamiast Marzenki to Magda śpiewała po góralsku, ale Marzenka częstowała nas dobrymi trunkami. Gdy dojechaliśmy na miejsce, Panowie sprawnie rozpalili ognisko, a my ogrzewałyśmy zmarznięte ręce. Mieliśmy kilku wspaniałych kucharzy, którzy zadbali o ciepły poczęstunek. To niesamowite jak czas szybko "rwie" gdy jest się z fajnymi ludźmi w pięknej krainie niczym z Narnii.

"Zbójnik od Kmicica, zbójnik szarooki, 
Hej, z wierzchu baranica, a pod spodem smoking".

-Wrażenia z kuligu?
Jak najbardziej pozytywne! Widoki bajkowe i to dosłownie - te ośnieżone choinki i drewniane bacówki, ach!!! brak słów, pogoda dopisała, towarzystwo sympatyczne, organizacja doskonała i chociaż notorycznie lubię narzekać to nie ma się do czego przyczepić :-)

"Spod kopyt lecą skry, hej lecą skry, 
Zmarznięta ziemia drży, hej ziemia drży".

- Odczucia pozytywne. No, może poza ciągle odczuwalnym swądem końskim siedzącym w mojej czapce...;-)
Aurę mieliśmy super. Towarzystwo może niezbyt liczne, ale sympatyczne i chętne do rajdów saneczkowych po leśnej ścieżce (dziękuje za pożyczenie "pupnika"!!! gdybyśmy wiedziały, że będzie taka wystrzałowa górka, to byśmy zabrały nasz własny, prywatny :-) ).
Fajna miejscówka, szkoda, że tak szybko musieliśmy dać zmianę następnej turze.
Trufelki (co niby dla dzieci tylko były... ;-) ) wspominam miło do dnia dzisiejszego! ... no i cytrynówkę, oczywiście... :-)

"Coraz który krzyknie nie wiadomo na co, 
Hej, echo odpowiada, bo mu za to płacą."

- Jeśli chodzi o kulig , to niech za cały komentarz posłuży okrzyk mojego młodego: "Mamo, było
super, to była najlepsza trasa zjazdowa dla sanek na jakiej w życiu jeździłem". Kto był to wie o co
chodzi. :-)
Pomijając niesamowitą frajdę jaką niewątpliwie miały dzieciaki, kulig był rzeczywiście
super; śnieg się skrzył, konie rwały do przodu, humory dopisywały... Herbata z "cytrynką" smakowała wyśmienicie, czegóż chcieć więcej.

"Z kopyta kulig rwie, hej kulig rwie 
Dziewczyna tuli sie, hej tuli sie."

- Naprawdę fajna zabawa, było bajkowo i klimatowo, po prostu -Hu, hu ha nie taka zima zła, kiedy w saniach, pod ciepłym kocem pędzi się przez piękny las w doborowym towarzystwie!!
Było biało, mroźno i wesoło!

-Dolina Lepietnicy zimową porą to wymarzone miejsce na szalone kuligowanie. Gdy wszystko tonie pod śnieżną kołdrą wystarczy zebrać wesołą kompanię, ubrać się ciepło, napełnić termosy góralską herbatą i ruszyć końskim zaprzęgiem w głąb lasów i gór.
Później grzać się przy ognisku, posłuchać dźwięków góralskiej kapeli i poczuć ten niepowtarzalny smak pieczonej na patyku kiełbasy, a gdy zmrok zapadnie nadchodzi czas na drogę powrotną przy blasku księżyca, gwiazd i płonących pochodni!!!

"Patrz gwiazdy świecą w domach,
nisko na dnie, Z kopyta kulig rwie... Hej!!!"

UCZESTNICY:                                

Jarek i Ewka 
Krakowiacy x15 
Goha +Jagna 
Joanna+ syn 
Asia z rodziną 
Robert z rodziną 
Rafcio z rodziną 
Edek • 
Magda + Kaha + Natalia 
Magda 
Nogawka 
Spajder + przyjaciele




PRAPOCZĄTKI ROK 2011

Prapoczątki tego co zostało później nazwane Projektem TURTREK miały miejsce w roku 2011. Była wiosna, czerwiec, blisko do wakacji, gdy wyrus...